W czasie wiosny miasto zmieniło się nie do poznania. Nawet jak pada deszcz, to nie zalatuje taką zimową wilgocią, tylko bardziej wiosenną świeżością, jeśli wiecie, o co mi chodzi. Wszystko jest przyjemniejsze. Ludzie wychodzą na ulice ubrani w odświętne ciuchy, uliczni grajkowie stoją dosłownie jeden obok drugiego, kolor morza też się zmienił - w czasie słońca jest turkusowy, zamiast stalowego (w książkach zawsze ten kolor występuje jako stalowoszary). Jak się robi naprawdę ciepło, to ludzie już nawet leżą na plażach! (w marcu!!!)
Bez chmur da się też zobaczyć rzeczy na większą odległość i z detalami. Jako, że mój fakultet jest na górce, widzę stamtąd prawie cały półwysep i ocean, a czasem nawet jakiś stateczek. (Widok ten porównuję oczywiście w myślach do innych budynków, w których przyszło mi się uczyć, i na ostatnim miejscu jest podstawówka w Gł [jeśli chodzi o widok z okna. Jeśli chodzi o beznadzieję, to konkurs jest dalej otwarty... ale wiadomo, kto zdublował przeciwników już 3 razy]).
W zimie w czasie deszczu było mokro w butach, we włosach, pod parasolem i pod kurtką przeciwdeszczową. Było szaro i ludzie tylko przemykali od baru do baru / od sklepu do sklepu/ od autobusu do autobusu. Parasole szybko znikają, bo kradną tu w klubach na potęgę - mi już zginęły berety, swetry itd, a innym także telefony i inne pierdoły. W zimie jest bardzo przygnębiająco. Ma się ochotę zostać cały dzień w bezpiecznym łóżku. Mieszkania wcale nie są suche. Są wilgotne jak nie wiem.... jak dno jeziora, jak jama ustna psa O., itd. Kartki papieru na biurku są nasiąknięte wilgocią a pranie schnie przez 3 dni i to nawet nigdy nie jest całkiem suche. Moja współlokatorka chodziła się raz na parę godzin podsuszać suszarką w łazience. Wszystko zalatywało wiglocią - zapomnijcie o płynach do płukania.
Wilgoć jednak miała swoje zalety - wpływ na mą cerę xD przez całą zimę nie stosowałam żadnych kremów, a jak pojechałam do Polski, to już dwa dni później moja skóra była strasznie sucha, wargi popękane a dłonie spierzchnięte.
Teraz świat już wysycha, więc znowu potrzebuję chemicznego nawilżania.
tak wyglądają fale w zimie:
a tak wyglądał piąty marca, proszę państwa :D
Architektura miasta: w centrum, na półwyspie w kształcie niesymetrycznego grzyba atomowego, znajdują się głównie stare budynki obudowane galeryjkami. (chciałam wstawić zdjęcie które zrobiłam sama, ale wczoraj zepsuł mi się mój stary dziadowski komputer i wszystkie zdjęcia, których nie miałam na dropboxie, są stracone ;(
No i czy nie wygląda to ładnie? Bardzo sprytne rozwiązanie problemu beznadziejnej pogody: jakby tu mieć duzo okien i coś w rodzaju balkonu w mieście, w którym pada więcej niż w biblijnej Biblii?
Nie ma domów, wszystkie budynki stoją kamienicami w szeregach. Nawet kościoły! Niektóre kościoły są wbudowane w taki rząd kamienic - z lewej biurowiec, z prawej jakieś apartamenty, a po środku kościół :D
Autobusy - spędzam w nich około godziny z hakiem dziennie. Nigdy nie są na czas,, i gra w nich przedurna muzyczka z ekranów z reklamami. Właśnie z tych reklam jest ta melodyjka i jest ona tak tępa, że idzie zwariować. Trzy tony na krzyż, zapętlone, i grają od rana do nocy. Jak słyszę tą idiotyczną melodię, to czuję się jak na tych japońskich torturach, gdzie na otwarte oko co sekundę spada kropla wody i tak bez końca, aż ześwirujesz na amen. Ja już jestem na krawędzi.
Tapas to moja ulubiona forma rozrywki (bo jedzenie). Jako że Galicja jest odrębnym trochę regionem, to mają swój własny język i trochę inną kulturę (na pewno nie spotka się tu gorących tancerzy salsy, ale raczej dudy i zielone górzyste tereny, co też ejst spoko, ale ktoś, kto jedzie do Hiszpanii nastawiony na gitarrę i walki z bykami, to się rozczaruje). W tym wydaniu kuchnia rządzi. Najlepsze mięso świata to raxo (czyta się raszo), i nie mam pojęcia, z jakiego zwierzęcia się je robi, ale mogłabym to jeść na śniadanie, obiad i kolację. Innym specjałem jest pulpo - ośmiornica. Nawet wiem, jak się ją gotuje. To przedziwne uczucie, dotykać martwej wiotkiem macki i ciągle czuć jak przyssawki się przyssywają do palców. Mój kumpel J. uważa ośmiornicę za coś obrzydliwego, choć fascynującego: obrzydliwego, bo te macki potrafią cię trzymać z siłą supermana, a potem w jednej chwili ośmiornica zmienia zdanie i puszcza cię, a przyssawki stają się śliskie jak brzuch ślimaka. Ośmiornica ma miękką czaszkę, którą dałoby się wyginać (co też brzmi przerażająco, nie?) Jej pocięte na małe krążki ramiona doskonale smakują zanurzone w oleju i posypane takim akby czerwonym pieprzem. Nawet jak jest już martwa i pocięta, to ciągle da się poczuć przyssawanie do języka.
Co do innych zwierząt, to idąc za przykładem Cioci E., zaczęłam obserwować ptaki (wiadomo, że nie profesjonalnie - póki co im się przyglądam).
Najbardziej zwracają tu na siebie uwagę sroki. Uważam, że są prześliczne, ale też na ich widok odczuwam pewien niepokój (wszystko przez Neila Gaimanna i jego wierszyk: Jedna - pech, dwie - szczęścia kopiec, trzy- dziewczynka, cztery- chłopiec, pięć - srebrniki, sześć - talary, siedem - sekret nigdy nie poznany. )
pełno jest tu tych srok, więc bardzo łatwo sobie wywróżyć, że się nigdy nie pozna półtora miliona sekretów. Zazwyczaj się jednak koło fortuny waha między pech a szczęścia kopiec... więc na dziś czeka mnie pech (znowu coś mi się zepsuje).
Próbowałam Hiszpana nauczyć mówić polskie słowo.
- es sroka.
- esroka.
- no! es SROKA.
-ESROKA.
- SROKA.
-RRROKA.
Także tego. Nie mam zdjęcia es-roki, ale mam zdjęcie mewy wyjadającej smieci.
Chyba znowu skończyło mi się natchnienie, więc po prostu przerwę. Jeszcze tylko dodam zdjęcie kraba po odpływie mieszkającego w starym klapku
I linię na plaży. Zatytuowałam to zdjęcie "fala".
Zdjęcie ma na celu uświadomić ludzi, że śmieci wrzucone do oceanu wcale nie ulegają biodegradacji, tylko sobie dryfują zaplątane w to całe świństwo. Wodorostu plus ludzkie śmieci.
Podobmy obrazek mój współlokator skomentował: "brudniejsze niż nasza kuchnia". hehe
A skoro już dodałam więcej zdjęć, niż obiecałam, to dodam jeszcze jedno.