poniedziałek, 6 stycznia 2014

post # 1 !!

Jak widać, nie umiem samodzielnie myśleć i dlatego poprosiłam parę osób o przeczytanie pierwszej szajsowej publikacji i potem zdanie mi relacji z wrażeń. Se. mówi, że pisownia jest tragiczna, a Si. mówi, że właśnie jej się podoba (hehe, chciałam zachować maximum ochrony danych osobowych, ale skoro mają taki sam inicjał... Następnym razem użyję ostatniej litery imienia, a nie pierwszej. Będzie bardziej skomplikowane to wyczajenie kto co powiedział.
Si. radzi pisać chronologicznie jako że jest historykiem. Se. radzi, bym opisała przygody na jachcie. Tak, to właśnie tę parę osób, które poprosiłam o radę. Uwzględnię wszystkie rady co do jednej, dzięki!!

uff. Pierwsze dwa tygodnie moje w Hiszpanii były kompletnie szalone. Problem ze mną jest taki, że jak zmieniam otoczenie, zapominam też o schematach które ułatwiają mi życie (o której się wstaje? co się je na śniadanie i czy się je śniadanie? Co się robi jak zabraknie jedzenia w lodówce? w co się ubrać!) więc nie dość, że bodźce z zewnątrz sprawiały że zwariowałam, to mój mózg wcale nie ułatwiał. Nie myślcie, że się skarżę - było świetnie, takich dwóch intensywnych tygodni pełnych wrażeń, imprez, ludzi, wycieczek i poznawania miasta jeszcze nie przeżyłam. Najlepsze, że był to dopiero początek i doskonale sobie zdawałam sprawę z tego że mój pobyt dopiero się rozkręca. Oczywiście, potem zatęskniłam za spokojem i się ucieszyłam na odpoczywanie, ale już samo odpoczywanie nie było leżeniem w łóżku w szarej rodzinnej mieścinie, tylko na przykład na plaży (lub na łódce, Se.)
Pierwsze trzy dni spędziłam z Ciotką w Barcelonie. Ależ tam jest pięknie!! odlot z Katowic, w Polszy już początki jesieni, a przylot do Barcelony - palmy, papugi, ciepłe morze, krótkie spodenki, miliard turystów, piękna architektura, turyści fotografują, dużo łazimy i mam odciski od sandałów. Ulice Barcelony przecinają się pod kątem prostym i na tych przecięciach budynki mają ścięte kąty, przez co powstają takie prześwity w kształcie sześcioboku - po środku pędzą auta, a na brzegach - chodnikach siedzą ludzie w knajpach. Taki tam zabieg architektoniczny żeby było więcej przestrzeni. Oprócz innych zabytków które szanowni państwo znajdą w byle przewodniku, widziałam La Rambla, znane mi wcześniej z książek Zafóna. Szalenie fajna jest ta zabawa w odwiedzanie miejsc, o których wcześniej się czytało w książkach. Zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam, ale może dlatego, że nie byłam wtedy uważnym czytelnikiem. Z Wa. zgadzamy się w tej sprawie, że jego książki mają to do siebie że nie możesz przestać czytać, a potem po prostu wszystko się zapominasz. Albo to moja dziurawa głowa.
W każdym razie, Barcelona jest fascynująca. Teraz byłam w niej jeszcze raz, podczas innej pory roku, i dalej nie zmieniłam zdania.


Po trzech dniach pojechałyśmy pociągiem na drugi koniec Hiszpanii. Moją ambicją było zamoczenie stóp najpierw w m. Śródziemnym a potem w oceanie. A czemu pociągiem? A bo jestem niepełnosprytna i jakoś nie pomyślałam o tym, żeby kupić bilety na samolot. Nie wyobrażałam sobie, że jak piszą, że się jedzie 14 godzin, to to jest na serio; ale było. Myślałam, że zdechnę w tym pociągu. Nie, że był brzydki i śmierdział. Fajne są pociągi! Pani stewardessa dała nam na początku małe okrągłe plastikowe pudełeczka. Myślałam, że to jakiś krem firmy HKP (Hiszpańskie koleje państwowe xD ) a tu niespodzianka, tam były słuchawki. Można sobie było podłączyć i słuchać muzyki albo oglądać film. Film i tak był po hiszpańsku, a wtedy nic nie rozumiałam, a słuchawki beznadziejne, więc o kant dupy rozbić tak długą podróż. Na końcu ciotka prosiła panią stewardessę o jakiś kaftanik bezpieczeństwa po już dostawałam szału. Przeczytałam całą książkę i zjadłam całe jedzenie z bufetu, ale ileż można siedzieć???? (ironia - właśnie od dwóch dni siedzę cały dzień albo w łóżku, albo na krześle, albo na kanapie ucząc się do sesji. Może więc to bardziej człowieka dobija jak się przemieszcza). Tylko Ciotka miała fun, bo obserwowała ptaki przez okno za pomocą specjalistycznego sprzętu. Ja, nudziara bez hobby odpowiedniego do pociągu, błagałam niebiosa o szybką śmierć. Po trzynastu dniach w kolei transsyberszpańskiej dojechałyśmy na miejsce, na peron numer 3, na którym potem przyjdzie mi potem jeszcze wiele razy kończyć i zaczynać kolejne podróże!
Na dworzec przyjechał O. (tym razem to ostatnia litera imienia) i autem zawiózł nas do kwatery, która załamała mnie bo pokój miał wymiary klatki dla chomika. Ale spoko. Była już noc i miasto wydało mi się bez końca i  ogromne; teraz, jak już trochę je znam, próbuję odtworzyć tą drogę, którą jechaliśmy, ale nie potrafię. To były inne ulice, czaicie? ten ziom zakrzywił czasoprzestrzeń.
Następnego dnia poszłam z Ciotką na zakupy do przeróżnych supermarketów o nicniemówiących nazwach- żadne tam Biedy - czy tam Poverty - ani Lidle :( gdzie ja dostanę moje ulubione jedzenie? no nic, trzeba znaleźć nowe ulubione jedzenie. Albo nie jeść, bo i tak postanowiłam wtedy zrzucić parędziesiąt kilo. Niemanie żarcia było mi bardzo na rękę.( Oczywiście od czasu, który opisuję, minęło parę  miesięcy i osiągnęłam skutek odwrotny do zamierzonego, a mianowicie ważę chyba trzy razy więcej niż poprzednio. Krawcowa z USA przerobiła mi namiot na sukienkę i musiałam wykupić dwa miesięczne bo zajmuję dwa miejsca w autobusie, i płacę podwójny czynsz, i te de. piszę tą notkę ogromnie długo, bo moje olbrzymie palce wielkie jak rolki od papieru toaletowego nie trafiają w klawisze z tą precyzją co kiedyś.)



Co tam się jeszcze działo? Nie pamiętam, bo alkohol lał się strumieniami, o narkotyki rzekami (mam nadzieję, że to czytasz, mamo! ) imprezy, piwo z Galicji bardzo wyborne, plaża i ocean o temperaturze - 10*C (tak, wiem, że to niemożliwe, aż tak durna nie jestem). Słonko, Ciotka - ptaki, ja i Ciotka- wyprawy po okolicy i ptaki, a jakże, ludzie, ludzie, ludzie!! Poznałam V., który jest najsłodszym Włochem świata, i ten jego akcent po prostu mnie rozczula. "It's in our flat-ta. There is that bus stop-pa." Kocham to. Poznałam też J. (joder, tyle będzie ludzi z imieniem na J, że chyba rodzice nie wykazali się fantazją) z A., którego akcent też wywarł na mnie wrażenie ale w tym sensie, że stwierdziłam, że nie mówię po angielsku. Potem nauczyłam się jednak rozumieć tą odmianę, hehe.) Poza tym, zawdzięczam mu wieele wiele wiele. Wysyłam w podzięce kartki z różnych miejsc i dałam mu swoje różowe dizajnerskie okulary. Poznałam też H#1, tego z łódką i żeglowałam!!!


Boże!! w ciągu tych dwóch pierwszych tygodni, proszę wierzyć na słowo, moje życie było jak z filmu. Chodziłam też na ryby i po knajpach, jadłam tapas, widziałam foki! i najpiękniejszą plażę świata!


Widziałam katedrę w Santiago (którą znałam wcześniej z "Filarów Ziemi") i postanowiłam zrobić coś innego, trochę przypominającego tą moją zabawę w miejsca z książki. Tym razem chodzi o robienie rzeczy z piosenki. Me gusta La Coruña, me gustas tu!!

Wiadomo jednak, że nie uda mi się zrobić tego na 100% - jak niby polubię Columbianę?

1 komentarz:

  1. Nic, ale to nic na swiecie nie moze nam odebrac tego, co przezywamt podczas podrozy. A ile doswiadczenia sie zbiera (np. "omgomgomg zgubilam sie..!" chwila rozkminy i po chwili "hahaha no i co z tego, pojde sobie tam albo tam i moze jakos sie znajde sama" :D, gdzie kiedys chyba zaplakalabym sie na smierc, jak male dziecko :D), tysiace wspomnien, nowe przyjaznie, moze milosci.. Podroze ksztalca i teraz wiem, ze to prawda ;)

    OdpowiedzUsuń